O mnichach z Czerwonego Klasztoru

(…) Cesarzowi powiedzieli, że w czerwonym Klasztorze pańszczyzna okropna, od ciemna do ciemna muszą ludzie robić, zesłabli od roboty i głodu, a mnichy ich biją, aż krew sika. Cesarz przebrał się za dziada i poszedł do Lechnicy – niedaleko klasztoru.

Zapukał do domu, gdzie mieszkała wdowa poprosił ją o nocleg. Nie puściła go, mówiąc – muszę wczas rano wstać i iść do klasztoru. – Ja za was pójdę – powiedział – i odrobię, ino mię przenocujcie. Nie chciała wierzyć, ale ją uprosił. Trzecia nad ranem, gospodyni budzi podróżnego: - Wstawajcie do roboty, bo was uponiewierają i ubiją do krwi – Nie bójcież się bo też się nie boję. Dopiero przed ósmą przyszedł do klasztoru i powiedział, że będzie robił za wdowę. Huknęli na niego – czegoś nie przyszedł o świtaniu, jak wszyscy?! Chwycili go, ułożyli na ławie i 25 kijów wlepili. Zacisną żeby i ani nie pisnął. Tak go ubili, że ledwo na nogach mógł ustać.Wtedy rozpiął ubranie, pokazał im krzyż cesarski i powiedział – Będziecie pamiętali, kogoscie bilii już więcej nie będziecie bili niewinnych. Zabrał się i poszedł w swoje strony. Wkrótce przybyło wojsko, zabrało gdzieś zakonników i ślad po nich nie został. Cesarz rozdał ziemię biednym i klasztor został p[usty. Tego mnicha, co najbardziej bił korbaczem i męczył ludzi, cesarz kazał zamurować, ino małe okienko mu zostawił. Mnich wołał na ludzi, żeby mu podali kromkę chleba, kapkę wody. Ludzie dawali kamienie i kpili z niego – Widzis, nie miołeś cucio, to i my nie momy, męczyłeś nos, to teroz zdychaj.